czwartek, 30 września 2010

Porzucone, zagubione, bez prawa do miłości??? Krawacik - jeden z wielu...


Zaskakuje mnie, jak niewiele potrzeba, by ukochany zwierzak stał sie ofiarą zmiennej natury człowieka.
Najpierw chołubiony, pieszczony, karmiony, a po jakims czasie...."zabaweczka" ląduje na ulicznym śmietniku.
Powód? Któż to może wiedzieć - lista jest baaaardzo długa, a pomysłowość ludzi w wymyślaniu pretekstów jest chyba nieskończona, podobnie jak głupota.
Najgorszy jest okres świąteczny (czas na nowe prezenty), komunie (dziecko chciało zwierzątko), wakacje czy ferie (no bo co z nim zrobić?), ale nie tylko ..... W zasadzie nie ma już reguł, sezonowość widać, ale generalnie każda pora do porzucenia jest dobra.
Zadziwia mnie też ludzka bezmyślność: prowadzanie bez smyczy, otwarte bramy na posesjach, itd.
Do totalnego szoku doprowadza mnie myśl, że ci którzy pozbyli się swoich pupili śpią spokojnie, nie męczy ich sumienie, że może zwierzak tęskni, że w panice szuka pana, że jest gołodny i często bywa, że przeganiany, że marznie lub nie ma wody w upały!!!
Ludzie, do jasnej cholery, gdzie wy macie serce??? Co  z waszym człowieczeństwem??? Po co braliście zwierzaka do domu???
Nie rozumiem i nie pojmę tego do końca swoich dni i nawet się nie staram zagłębić w tego typu myślenie.
Piesek, którego prezentuję, jest rezydentem naszego przytuliska, a jego historia??? Nie jest znana - jak chodzi o czas z okresu jego niebytności u nas.
Krawacik został odłowiony z ulicy w 2009 roku, gdy koczował przy śmietniku na jednym z osiedli, przy bardzo ruchliwej drodze. Kiedy trafił do przytuliska i zamieszkał w kojcu wraz z innym psem, okazywał zaborczość o względy opiekuna rzucając się na konkurenta. W marcu 2010 został zaadoptowany. Miał dobre warunki, był zadowolony i jego opiekun także. Niestety został nam oddany w połowie wakacji, bo za głośno szczekał na działce i przeszkadzał sezonowym lokatorom! Poszukiwany jest dobry, stały dom, miłość i opieka do końca życia tego cudnego psiaka.
Pozdrawiam i żywię nadzieję, że może jednak coś zmieni się na lepsze.

poniedziałek, 27 września 2010

Wspomnień koszmar!


     07.12.2008 roku (niedziela) około godziny 9:25 zauważyłam przy wiadukcie kolejowym psa, który dziwnie się zachowywał oraz tuż obok niego dwa samochody, z których jeden był już na holu.
Zanim dobiegłam do miejsca, w którym znajdował się pies, oba auta odjechały i nie udało mi się zapisać numerów rejestracyjnych.
Gdy znalazałam się wystarczająco blisko zauważyłam, że toczy psina pianę  z pyska i że ma ogromne problemy z utrzymaniem równowagi. To była ofiara wypadku, którą pozostawiono bez pomocy i opieki.
Mając świadomość niedzielnego poranka i braku służb miejskich w pracy, postanowiłam że wyrwę kogoś z ciepłego łóżka, jeśli tylko taki jest sposób na działanie zgodne z procedurami miejskimi (dowiedziałam się o nich w pierwszych minutach mojej interwencji). Przez tą, jedną z dłuższych w moim życiu godzinę  którą przyszło mi spędzić w oczekiwaniu na pomoc, patrzyłam bezsilnie na męczarnie tego stworzenia, przez tą godzinę zobaczyłam ogrom ludzkiej obojętności, przez tą godzinę asekurowałam tego psiaka przed kolejnym znalezieniem się na ulicy pod kołami następnego samochodu.
Ta jedna godzina pokazała mi beznadziejność takich sytuacji i spadające do zera możliwości przeżycia dla ofiary wypadku.
Pomimo ogromnego stresu jaki przeżywałam zrobiłam zdjęcia, aby mieć dowód w rozmowach z władzami miasta na temat wypracowania sposobów udzielania pomocy zwierzętom poszkodowanym w wypadkach komunikacyjnych (ostatecznie kompromisu nie udało się uzyskać).
To był młody psiak, który być może miał szansę na znalezienie domu, ale o tym już się nie przekonamy.
Niestety, pomimo podjętych prób ratowania życia tej psince i przekazania go pod opiekę MZUK - nie przeżył.
            Nikomu nie życzę znalezienia się w takiej sytuacji, a na pewno nie zwierzętom!!!


Zdjęcia tym razem umieszczam na końcu, bo nie każdy powinien je oglądać.





I po sobocie :-))


Cieszę się, że wszystko poszło zgodnie z planem, choć może nie do końca, bo nie było z nami Krzycha (cóż, życie - nie zawsze można pojechać), ale dałyśmy radę z Anią i Marzenką ;-))
Aura nam dopisała, było cieplutko i słonecznie, aż żal było patrzeć na te nasze cuda żebrzące wzrokiem i skowytem o skrawek wolności. 
Każdy przyjazd do nich, to istne szaleństwo, każdy psiak próbuje zwrócić na siebie uwagę, żeby go czasem nie pominąć w okazywaniu czułości i zainteresowania. 
Ta sobota, była dla części z nich prezentem, który dostały pierwszy raz od bardzo dawna.Tym darem była odrobina swobody - jedne z nich poszły na spacerki na smyczkach, inne miały bieganko na wybiegu  (szczęście, że udało się doprowadzić do jego wykonania ).
Patrząc na zachowanie psiaków, można poobserwować proces uczenia się przez nich funkcjonowania na zewnątrz kojca, a przecież kiedyś było czymś naturalnym dla nich. Prawdą jest, że choćby w schronisku była najlepsza opieka, to nie zastąpi ona miłości dobrego właściciela, ani radości spacerów z nim.
Asymilacja przebiega dość pomyślnie, choć niektóre psiaki czuły na początku oszołomienie. Niektóre nie miały pojęcia co mają zrobić z tą swobodą, którą im podarowano. Dziadziuś, dla przykładu, pozostawiony sam na wybiegu (na próbę) po obwąchaniu terenu stanął pod bramą i wodził wzrokiem za nami ... Faktem jest,że ten pies jest niemożliwą wręcz przylepką i nikt mi nie powie, że z wiekiem wyrasta się z chęci przytulania - nawet postawa psa temu zaprzecza. Dziadziuś jeśli tylko ma okazję dotknąć człowieka, przytula się bardzo mocno i pragnie tego kontaktu ogromnie. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym tylko jemu przypisywała takie zachowanie - każdy z naszych podopiecznych na widok opiekunów szaleje z radości i każdy z nich wyrywa się do tulenia. Gdybym tylko miała na to wpływ i możliwości, ehhh........ żadne z tych stworków nie znało by braku miłości i opieki.
Nie ukrywam, że gdyby było nas więcej można byłoby więcej zdziałać, ale kto wie może jeszcze się uda namówić jakiś fajnych ludzi o sercu otwartym na niedolę zwierząt, którzy pomogą nam nie tylko w wyprowadzaniu psów na spacery,ale także w uczeniu ich ponownego funkcjonowania na wolności.
Załączam filmik ze spaceru z Kolą i Przestraszonym - to tylko chwilka, bo później były biegi - był ubaw po pachy i weryfikacja naszej kondycji, ha ha ha - trzeba było to zobaczyć :-)))

Spędziłyśmy z Anią jakiś czas z naszymi psiakami i po kilku rundkach zganiane i zmęczone, ale bardzo szczęśliwe zebrałyśmy się do domów - do naszych osobistych stworzeń, aby i nimi się zająć.
 


piątek, 24 września 2010

Jutro sobota :-))

Sobota, to taki dzień w którym zwykle ludzie nadrabiają sprawy domowe z całego tygodnia, a ja?
A ja, pojadę do przytuliska zobaczyć te nasze cudne mordki, poprzytulać, pogłaskać, wyrowadzić na spacer, wypuścić na wybieg, przejrzeć ich stan zdrowotny i w razie konieczności wezwać lekarza, itd.
Startuję o 9:00 i zabieram ze sobą mój kochany wolontariat :-))) Cudni ludzie, oddani sprawie i uwielbiam takie sobotnie wyjazdy gdy jesteśmy w komplecie - zawsze to coś więcej da się zrobić w kilka osób. Ania i Krzysiek są bardzo pomocni, zarówno w wyprowadzaniu zwierzaków, jak i przy zwykłych pracach na terenie przytuliska (sprzątanie kojców, noszenie wody, rozdzielanie jedzenia, mycie kojców, itd.).
Pamiętam kiedy zaczęliśmy jeździć w tym składzie.... w sumie zdawało mi się, że to tak niedawno było, a tu za chwilę rok minie, ehhh ale ten czas leci...
Początkowo nie umiałam prosić o pomoc, próbowalam dawnym zwyczajem, sama wszystko robić, dźwigać, itd., ale moja młodzież jest bardzo domyślna i obserwująca bacznie otoczenie :-) i ... teraz nie muszę prosić, sami wiedzą co jest potrzebne, czasem sami zapytają, czasem ja powiem kto do czego bedzie potrzebny - jest super! 
Jak się uda, może jutro pojedziemy w komplecie, jeśli nie to ja z Anią na 100%, więc też damy radę - wprawa już jest :-))
Czeka nas jutro harówka, ale ta radość, to merdanie ogonami, szczekanie, "tańce" w kojcach - wynagradzają wszystko, cały trud i wysiłek :-)) To jest jak oczyszczenie i daje poczucie, że przychyliło się choć skrawek nieba tym biedactwom, które nadal pełne nadziei czekają na lepszy los.
Marzę o tym, żeby każde z nich dostało swoją szansę.....

Dzisiejszy poranek :-(((

5:10  - pierwszy poranny spacer z moim psem. Dramat, że tak wcześnie, ale cóż - proza życia i ......
Tak, w takich sytuacjach żałuję, że nie jestem dwumetrowym dryblasem o aparycji znanych pięściarzy i maksie mięśni na sobie!!!!
Spotkałam faceta, który prowadził dwa starutkie psy (owczarek niemiecki oraz czarny kundel większych rozmiarów). Niebyłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że psy były wychudzone (rzuciłam pytanie do faceta: dlaczego one są takie chude? ale odpowiedzi nie dostałam), że prowadził je nie na smyczach lecz na łańcuchach, a chodnik którym szedł prowadzi jedynie w stronę lasu! Przystanełam i patrzyłam, w którą stronę poszedł. Facio wiedział, że go obserwuję, bo co chwilę się oglądał i zamiast do lasu skręcił do ostatniego bloku. Obeszłam osiedle i nasłuchiwałam czy usłyszę gdzieś dźwięk łańcucha, czy może pisk lub wycie porzuconego psa, ale była cisza. Facet miał ze sobą reklamówkę i w ręku coś na kształt grubszej tyczki, jakby do rozgarniania liści lub śmieci.
Może ponosi mnie moja wyobraźnia, może nie, ale w tej właśnie chwili chciałam być tym drągalem, bo mogłabym podejść (nawet po ciemku) do gościa i wyciagnąć od niego informację co zamierza zrobić i czy aby na 100%, to co planuje nie ma nic wspólnego z krzywdzeniem psów!!!!
Ktoś może powiedzieć, dlaczego nie wezwałam policji? 
Niestety - zanim by patrol przyjechał, to faceta już by dawno nie było, zatrzymać go nie miałam jak, a i za ciemno było żeby zrobić zdjęcia komórką, żeby jakoś dziada rozpoznać.
Po pracy wyruszę po okolicy i poszukam czy aby te biedaki nie zostały gdzieś w lesie przywiązane. Na szczęście jest sezon grzybowy, więc sporo ludzi sie kręci i jest szansa na odnalezienie psiaków o ile je wyprowadził i zostawił.
Proszę każdego, kto znjadzie porzucone zwierzę, bywa że przywiązane do drzewa, o reagowanie i niesienie pomocy. 

Wczorajszy dzień :-))

16:45 - koniec dnia pracy :-) Powrót z pracy i perspektywa spaceru ze swoim psem, prac domowych i może odrobiny czasu dla siebie.
Życie jednak weryfikuje nasze plany w jednej chwili.
Podjechałam pod blok i wysiadając zobaczyłam biegającego w obłędzie między ludźmi psiaka (na zdjęciu). Łasił się do każdej napotkanej osoby, wywracał na plecy - pokazując swe poddaństwo, nadstawiał do głaskania, oblizywał buty - generalnie robił wszystko, żeby zwrócić ludzką uwagę na swoje kruche jestestwo.
Niestety.... jak się po chwili okazało, nikt z napotkanych osób nie był jego właścicielem.
Przez chwilę obserwowałam to co zastałam, ale gdy upewniłam się, że psiakowi grozi pozostanie na ulicy (nadmieniam, że bardzo ruchliwej - trasa wylotowa z mojego miasta) podjęłam się zorganizowania mu miejsca w przytulisku, ale zanim to nastąpiło zostałam wciągnięta w cały szereg zabaw i pieszczot, bo uwierzcie mi - ta psinka to sama SŁODYCZ!
Korek - bo tak dałam mu na imię :-) miał szczęście, że akurta tego dnia zwolniło się jedno miejsce - Maluszek poszedł do nowego domku i tym samym dzięki kontaktom i wolontariatowi, który "uprawiam" udało mi się umieścić to cudo w przytulisku.

Ludzie mnie zadziwiają swoją beztroską, nieodpowiedzialnością, głupotą, brakiem sumienia..... Naprawdę nikt nie szuka tej przylepy? Naprawdę właściciela nie interesuje los psiaka?  A może ktoś pozbył się go celowo, bo.... może za dużo uwagi trzeba mu było poświęcić???
Nie mam pojęcia co się stało, że Korek znalazł się na mojej drodze, może zaginął w trakcie zbierania grzybów i pobłądził..... wiem, tylko tyle - cieszę się, że udało mi się go zabrać z ulicy, przy której nie miałby szans na przeżycie!!!

czwartek, 23 września 2010

2007 - początek

Pod koniec lata 2007 roku, poproszono mnie i koleżankę, abyśmy pomogły w prezentacji psów z naszego miejskiego przytuliska na aukcji, która miała mieć miejsce w trakcie festynu zorganizowanego dla mieszkańców naszego miasta.
Pominę kwestię organizacyjną tej imprezy i fakt, że zostaliśmy potraktowani jak "piąte koło u wozu", ale najważniejsze jest to, iż od tamtego dnia zostałyśmy wolontariuszkami w "niby-schronisku", zlokalizowanym na terenie Miejskiego Zakładu Usług Komunalnych w P.
Początkowo, moje i koleżanki odwiedziny ograniczały się do sporadycznych wizyt, ale kiedy nie przedłużono umowy jedynej osobie, która naprawdę opiekowała się psami zgromadzonymi w przytulisku, zaczęłyśmy jeździć co sobotę, bez względu na pogodę czy święta. Nie miał znaczenia deszcz, mróz, upał czy burza. Trzeba było pojechać i nakarmić te stworzenia (najpierw oczywiście zrobić zakupy i ugotować, bo suchą karmę mają na co dzień).
Działalność moja i koleżanki przestała się w pewnym momencie ograniczać jedynie do karmienia. Kiedy przyjeżdżałyśmy i widziałyśmy pijany personel lub na potężnym kacu, który uniemożliwiał im zwleczenie się z wersalki znajdującej się w stróżówce, kiedy patrzyły na nas z błaganiem w oczach psiaki zamknięte w kojcach, dreptające we własnych odchodach, wyczekujące nie tylko na miskę ciepłego jedzenia, ale także na wodę - nie mogłyśmy już jeździć tylko z samym jedzeniem. Zaczęła się poważna harówka.
Żeby nie było nam zbyt łatwo (zimą zamarzła w rurach woda, a później zlikwidowano nam kran na podwórku) nosiłyśmy wiadra z wodą do picia i do mycia kojców, a pracownicy jedynie kręcili się koło nas i komentowali, że powinnyśmy zająć się rodzinami, a nie psami, że oni to przyjęli pracę pod warunkiem nie wykonywania żadnych prac przy psach, bo np. jeden z panów brzydził się odchodów, inna pani się bała, wymówkę miał w zasadzie każdy, ale nachlać się w pracy to się ani nie brzydzili, ani też nie bali.
Smutna ta nasza rzeczywistość była pod nieobecność Pani M. (fakt, że po staraniach udało się przywrócić ją do pracy), ale i po jej powrocie nie było lepiej w weekendy, gdyż pracowała w tamtym czasie od poniedziałku do piątku i tylko na 1 zmianę.

Bolał brak współpracy, znieczulica i bezmyślność.

Zdarzało się, że z koleżanką przestawiałyśmy budy, bo psy bywały tak ulokowane, że albo stały w błocie po kolana, albo na palącym słońcu lub miały za mały otwór wejściowy i nie mogły się schować. Zdarzało się też tak, że w kojcu z 5 dużymi psami były tylko dwa legowiska, o które między sobą walczyły i to nie były żarty.

Za każdym razem coś wyskakiwało, co przyprawiało o ból głowy i podcinało nam skrzydła.

Zaraz na początku naszej działalności rozpoczęłam akcję w pracy, której celem była zbiórka pieniędzy na sterylizację suczek z przytuliska.
Przemogłam tremę i .... nazbierałam na zabiegi dla 7 suk.
Fakt, że nawet takie działania  - finansowane z naszych prywatnych pieniędzy, nie cieszyły nikogo oprócz nas. 
Żeby nie było za pięknie wywieziono nasze psy i suki do schroniska do Ch. Cała akcja przeprowadzona była bez żadnego uprzedzenia.
Przeżyłyśmy szok!
Były interwencje w Urzędzie Miasta, w MZUK-u i pana prowadzącego w/w schronisko. Wiarygodność placówki sprawdzona została u Inspektora Weterynarii z tamtego regionu, przeczytane zostały wszystkie opinie wystawione w internecie, itd.

Koleżanka była bliska rezygnacji z naszej działalności, ale po ochłonięciu i wylaniu łez zebrała się w sobie, a ja wywalczyłam w naszym Urzędzie Miasta, że na oficjalnej stronie internetowej mam link pod którym znajdują się zdjęcia i opisy naszych podopiecznych. Z pomocą przyszły także portale internetowe, które pozwoliły zamieścić mi informacje o naszych psiakach na swoich stronach.

Co jakiś czas prowadzę kolejne akcje w pracy - jest to zbiórka koców, garnków i wszystkiego co może się przydać w prowadzeniu naszej działalności.


Z okazji Dni Ziemi występowałam na festynach z pogadankami na temat sytuacji bezdomnych zwierząt w naszym mieście, praw zwierząt zagwarantowanych w ustawie oraz obowiązków ludzi wobec nich.
Robię co mogę, bo skoro podjęłam się takiej działalności to chcę ją dobrze wykonywać.



Serce mi rośnie kiedy udaje się zrobić coś dobrego i pomóc tym istotom w walce o lepsze życie i każdy kolejny dzień.
Nie bójmy się pomagać - pomimo wyrzeczeń,  daje to wiele radości, a wdzięczność tych stworzeń - zdanych całkowicie na łaskę lub niełaskę człowieka - jest ogromna.