czwartek, 23 września 2010

2007 - początek

Pod koniec lata 2007 roku, poproszono mnie i koleżankę, abyśmy pomogły w prezentacji psów z naszego miejskiego przytuliska na aukcji, która miała mieć miejsce w trakcie festynu zorganizowanego dla mieszkańców naszego miasta.
Pominę kwestię organizacyjną tej imprezy i fakt, że zostaliśmy potraktowani jak "piąte koło u wozu", ale najważniejsze jest to, iż od tamtego dnia zostałyśmy wolontariuszkami w "niby-schronisku", zlokalizowanym na terenie Miejskiego Zakładu Usług Komunalnych w P.
Początkowo, moje i koleżanki odwiedziny ograniczały się do sporadycznych wizyt, ale kiedy nie przedłużono umowy jedynej osobie, która naprawdę opiekowała się psami zgromadzonymi w przytulisku, zaczęłyśmy jeździć co sobotę, bez względu na pogodę czy święta. Nie miał znaczenia deszcz, mróz, upał czy burza. Trzeba było pojechać i nakarmić te stworzenia (najpierw oczywiście zrobić zakupy i ugotować, bo suchą karmę mają na co dzień).
Działalność moja i koleżanki przestała się w pewnym momencie ograniczać jedynie do karmienia. Kiedy przyjeżdżałyśmy i widziałyśmy pijany personel lub na potężnym kacu, który uniemożliwiał im zwleczenie się z wersalki znajdującej się w stróżówce, kiedy patrzyły na nas z błaganiem w oczach psiaki zamknięte w kojcach, dreptające we własnych odchodach, wyczekujące nie tylko na miskę ciepłego jedzenia, ale także na wodę - nie mogłyśmy już jeździć tylko z samym jedzeniem. Zaczęła się poważna harówka.
Żeby nie było nam zbyt łatwo (zimą zamarzła w rurach woda, a później zlikwidowano nam kran na podwórku) nosiłyśmy wiadra z wodą do picia i do mycia kojców, a pracownicy jedynie kręcili się koło nas i komentowali, że powinnyśmy zająć się rodzinami, a nie psami, że oni to przyjęli pracę pod warunkiem nie wykonywania żadnych prac przy psach, bo np. jeden z panów brzydził się odchodów, inna pani się bała, wymówkę miał w zasadzie każdy, ale nachlać się w pracy to się ani nie brzydzili, ani też nie bali.
Smutna ta nasza rzeczywistość była pod nieobecność Pani M. (fakt, że po staraniach udało się przywrócić ją do pracy), ale i po jej powrocie nie było lepiej w weekendy, gdyż pracowała w tamtym czasie od poniedziałku do piątku i tylko na 1 zmianę.

Bolał brak współpracy, znieczulica i bezmyślność.

Zdarzało się, że z koleżanką przestawiałyśmy budy, bo psy bywały tak ulokowane, że albo stały w błocie po kolana, albo na palącym słońcu lub miały za mały otwór wejściowy i nie mogły się schować. Zdarzało się też tak, że w kojcu z 5 dużymi psami były tylko dwa legowiska, o które między sobą walczyły i to nie były żarty.

Za każdym razem coś wyskakiwało, co przyprawiało o ból głowy i podcinało nam skrzydła.

Zaraz na początku naszej działalności rozpoczęłam akcję w pracy, której celem była zbiórka pieniędzy na sterylizację suczek z przytuliska.
Przemogłam tremę i .... nazbierałam na zabiegi dla 7 suk.
Fakt, że nawet takie działania  - finansowane z naszych prywatnych pieniędzy, nie cieszyły nikogo oprócz nas. 
Żeby nie było za pięknie wywieziono nasze psy i suki do schroniska do Ch. Cała akcja przeprowadzona była bez żadnego uprzedzenia.
Przeżyłyśmy szok!
Były interwencje w Urzędzie Miasta, w MZUK-u i pana prowadzącego w/w schronisko. Wiarygodność placówki sprawdzona została u Inspektora Weterynarii z tamtego regionu, przeczytane zostały wszystkie opinie wystawione w internecie, itd.

Koleżanka była bliska rezygnacji z naszej działalności, ale po ochłonięciu i wylaniu łez zebrała się w sobie, a ja wywalczyłam w naszym Urzędzie Miasta, że na oficjalnej stronie internetowej mam link pod którym znajdują się zdjęcia i opisy naszych podopiecznych. Z pomocą przyszły także portale internetowe, które pozwoliły zamieścić mi informacje o naszych psiakach na swoich stronach.

Co jakiś czas prowadzę kolejne akcje w pracy - jest to zbiórka koców, garnków i wszystkiego co może się przydać w prowadzeniu naszej działalności.


Z okazji Dni Ziemi występowałam na festynach z pogadankami na temat sytuacji bezdomnych zwierząt w naszym mieście, praw zwierząt zagwarantowanych w ustawie oraz obowiązków ludzi wobec nich.
Robię co mogę, bo skoro podjęłam się takiej działalności to chcę ją dobrze wykonywać.



Serce mi rośnie kiedy udaje się zrobić coś dobrego i pomóc tym istotom w walce o lepsze życie i każdy kolejny dzień.
Nie bójmy się pomagać - pomimo wyrzeczeń,  daje to wiele radości, a wdzięczność tych stworzeń - zdanych całkowicie na łaskę lub niełaskę człowieka - jest ogromna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz