sobota, 20 listopada 2010

Idą święta,a wraz z nimi kolejne zwierzęce dramaty....



Jeszcze tylko 10 dni i listopad przejdzie do historii. Zacznie się grudzień i wielu z nas opęta zakupowo -prezentowy szał. Już teraz niektórzy z nas główkują co by tu podarować swoim bliskim, wertujemy w głowach to co przez cały rok od nich usłyszeliśmy w kwestii ich małych marzeń. Część z prezentów będzie spełnieniem oczekiwań, część jak zwykle niewypałem, niektóre zostaną porządnie przemyślane, inne zaś zostaną kupione w ostatniej chwili.
Tym nieudanym prezentem może być żywe stworzenie!

Ludzie często zapominają, że ta istota nie jest plastikową zabawką, którą gdy się już znudzi można odstawić na półkę i zasilić potężną (w wielu przypadkach) kolekcję niechcianych prezentów.
Marzeniem wielu dzieci jest mały piesek, ot taka śliczna puchata kulka. Nie ma w tym nic dziwnego i złego, ale złe jest to że rodzice ulegają tej presji i dla świętego spokoju wloką do domu to małe stworzenie bez żadnego zastanowienia.
Człowieku, ponoć jesteśmy Homo Sapiens - pomyśl więc milion razy, a jak trzeba milion i jeden raz, zanim spełnisz marzenie dziecka o posiadaniu żywego zwierzątka. Przecież nie jesteś naiwny jak Twoje dziecko i chyba masz świadomość, że to Ty za kilka dni będziesz przed pracą, po pracy, w trakcie meczu czy ulubionego serialu śmigał z tym stworkiem na spacer,a  nie Twój synek czy córcia. Przecież to Ty będziesz sprzątać bałagan jaki może Cię zaatakować w domu po powrocie  z pracy, a który będzie wynikiem dolegliwości gastrycznych podopiecznego lub jego fantazji, która go może ponieść z nudów, gdy zamkniesz go na całe godziny (mój pies zjadał z zamiłowaniem tapetę, pomimo iż miał całą armię własnych gadżetów).




Przecież ta mała kulka nie będzie takich rozmiarów przez całe życie - będzie jadła, rosła, gubiła sierść, trzeba będzie zaliczać wizyty u weterynarza, itd.
Zanim ludziska zrobicie prezent z żywego stworzenia nie zapominajcie o tym wszystkim, ani o tym że zwierzęta też czują i należy im się opieka, humanitarne traktowanie, życie bez strachu, bez bólu i bez PORZUCANIA!!!
Nie zamierzam zniechęcać do posiadania zwierząt, ale moim świątecznym marzeniem jest aby ofiarowanie im domu było sprawą przemyślaną i odpowiedzialną, bo porzucanych, mordowanych, zaniedbywanych i umierających na ulicach zwierząt mamy aż za dużo!!! Dramatem jest to, że nie da się wszystkim pomóc,a  liczba tych biedactw stale rośnie.
Nie zasilajcie więc tych zastępów zwierzęcego nieszczęścia przez własną nieodpowiedzialność i zbyt pochopnie dokonany wybór.

czwartek, 18 listopada 2010

Kapselek - ta historia nie może się źle skończyć!


Moja serdeczna przyjaciółka jest w rozpaczy, a ja bardzo chciałabym pomóc i jej i jej pupilowi. Prawdę mówiąc każde przygarniane stworzenie staje się bliskie naszym sercom i każde z nich jest naszym pupilem.
Gosieńka na początku lata 2010 roku przy szpitalu psychiatrycznym w Radomiu znalazła cudownego psiaka: ufnego, radosnego i totalnie bezbronnego. Kompletnie nie docierało do niego to, co się stało. Ktoś podjechał i jakby nigdy nic wyrzucił go..... a potem co??? Zniknął - tak zwyczajnie i bez problemu, jakby właśnie wyrzucił śmieci do kosza. Zniknął nie oglądając się za siebie, nie myśląc co może stać się z kilkumiesięcznym szczenięciem, pozostawionym samemu sobie tuż obok ulicznego zgiełku i masy samochodów jeżdżących tuż za jego plecami!
Gdy Gosia wypatrzyła to cudo, natychmiast zaczęła działać, jednak poszukiwania stałego domu nie należą do łatwych. Latem było w miarę znośnie, miejscowe psy nawet zaakceptowały Kapsla, Gosia zrobiła budę, zaszczepiła psinkę i nadal szukała nowych, dobrych opiekunów. Niestety przyszła jesień, a za progiem już czeka zima, a na poprawę losu Kapsla widoków coraz mniej.Co będzie dalej? Jak na złość buda, która miała dać schronienie przed zimnem, deszczem, mrozem zaczęła przeszkadzać niektórym ludziom i niestety trzeba było ją zdemontować.
Prośby i błagania przyniosły kilka dni temu nadzieję i radość do serc i Kapsel trafił do młodego człowieka, który zdawało się, że jest świadom faktu, że bierze psiaka który w zasadzie całe swoje dotychczasowe życie spędził na ulicy i że zamknięcie go w domu na kilka godzin samego może nie wpływać korzystnie na jego psychikę. Niestety nowy opiekun podszedł do tematu adaptacji Kapsla w nowych warunkach na zbytnim luzie i ... chce się go już pozbyć - nie daje mu szansy. Gosia musi zabrać Kapsla i tu pojawia się dramat mojej przyjaciółki i tego słodziaka ze zdjęcia...........
Co dalej? Gdzie go umieścić? Przecież nie może zostawić go znów na ulicy pod szpitalem... Schronisko jest ostatecznością .....
Ta historia nie może tak się skończyć. Koło zatoczy się, gdy to cudo znajdzie stały i dobry dom. Odetchniemy wówczas wszyscy! Czasu mamy niewiele na pomoc dla Kapsla - raptem 2 lub 3 dni.
Podajcie Kochani znajomym tę historię - może temu stworzeniu uda się pomóc....




Czy to się nigdy nie zmieni?!


Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się móc powiedzieć o naszym gatunku, że jesteśmy udani - no bo że idealni, to raczej nie ma szans. Oczywiście nie generalizuję - wszak trafiają się diamenty, co podnosi mnie na duchu. Chciałabym aby te wyjątki zaczęły stanowić regułę, a to co dzisiaj jest normą, było piętnowane i stanowiło marginesik na kartce z naszego życia.
Marzenia, marzenia, marzenia.... ale czym byłoby życie bez nich.... Pewne chińskie przysłowie mówi o tym, że czasem większym szczęściem jest niespełnione marzenie niż to, które się ziściło. Generalnie mogłabym się nawet zgodzić, ale nie w przypadku marzeń o poprawie losu i szczęściu dla zwierzaków. To marzenie niech się spełni nawet w tej sekundzie, a z pewnością będę się cieszyć do końca życia!!!
Trochę się rozpisałam, ale te przemyślenia nie są bez związku z tematem, który mnie wzburzył, a raczej zatrząsł mną jak potężny wybuch posadami świata!!!
LUDZIE do jasnej cholery, dlaczego nie potraficie pojąć, że to wy macie przewidywać i myśleć za swoich pupili w  wielu kwestiach?! Czy tak trudno jest przewidzieć, że piesek bez smyczy może pogonić za kotem, innym psem czy samochodem? Czy tak trudno jest przewidzieć konsekwencje jakie mogą mieć miejsce dla naszego pupila????
Ostatnio dowiedziałam się, że sąsiadowi zaginął pekińczyk. Czarna rozpacz w domu, plakaty, poszukiwania, ale...... Rodzinka miała dwa psiaki i oba kilka razy dziennie wyprowadzane były bez smyczy. Kiedyś zwróciłam uwagę (ot taka mam upierdliwą naturę),ale usłyszałam że one się ładnie pilnują.... Okazało się, że do czasu! Nie pierwszy raz widziałam jak biegają poza zasięgiem wzroku i głosu właścicieli, podprowadzałam je lub mówiłam opiekunom gdzie są psy, ale nic to nie dawało, one nadal biegały luzem i nagle okazuje się, że oba pobiegły w świat!!! Spanielek wrócił w nocy,a  pekińczyk nie wrócił do domu od tygodnia.
Spotkałam wprawdzie poszukiwanego  w dniu jego ucieczki i próbowałam go zagonić do domu,ale spotkałam moje małe wolontariuszki, które miały milion spraw do omówienia i psiak mi zniknął z pola widzenia. Nie przypuszczałam, że oddala się tak że już nie wróci.
Mam wyrzuty sumienia, bo gdybym wiedziała że jestem o krok od jego dramatu, pewnie inaczej bym postąpiła, a teraz psiak może od kilku dni leży gdzieś martwy... może potrącił go samochód, może poszarpały go inne psy,a  może kto wie jeszcze błąka się gdzieś w panice po lasach, głodny i przerażony.....

Kolejny raz proszę o zdrowy rozsądek, o zapobiegliwość, o prowadzanie psiaków na smyczach (nie dla mojego widzi mi się,a dla ich własnego bezpieczeństwa). Proszę kolejny raz o to i prosić będę zawsze, choć nie za każdym razem w przyjaznym tonie!!!

wtorek, 16 listopada 2010

Nienajłatwiejsze życie naszych milusińskich......


 
Dawno mnie tu nie było, ale choć czas płynie nieubłaganie moje spostrzeżenia nadal sprowadzają się w wielu przypadkach do smutnej konkluzji o nieskończoności ludzkiej głupoty, bezduszności i bezgranicznej chęci gapienia się na wszystko co wydaje się im zabawne....
W długi weekend miałam okazję odwiedzić dawno niewidziane Zakopane i ..... nic tam się nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu jakieś 6 lat temu, nic na lepsze jak chodzi o los zwierząt (oczywiście), bo uciech dla ludzi jest od cholery i jeszcze trochę.
Ktoś powie, że puchate szczeniaki to tradycja, że muszą być w sprzedaży pod Gubałówką..... Ja rozumiem, że są chętni na małe śliczne pieski, ale czy zastanawia tych ludzi fakt w jakich warunkach trzymane są te zwierzaki, jak często rozmnażana jest suka, co za "niedźwiadek" wyrośnie z tej puchatej kulki i czy będą umieli odpowiednio zadbać o to stworzenie, gdy już przestanie cieszyć oko lub gdy zniszczy coś na podwórku.... Czy tak trudno jest zauważyć, że te psiaki są ściśnięte w kartonach, usłyszeć że piszczą ze strachu a może i głodu czy pragnienia??? Ciekawa jestem jakby zachowali się handlarze i ci durni ludzie, gdyby ich spakować w pudełka i pozwolić innym gapiom otoczyć ich szczelnym kordonem, niczym okupantowi szykującemu się do ataku...... jak czuliby się gdyby setki rozwrzeszczanych innych ludzi i piszczących z zachwytu dzieci wyciągały do nich ręce po kilka godzin na dobę.... gdyby były to ręce, które dawałby obietnicę zmiany losu na lepsze, a które później cofałyby się i znikałyby pozostawiając "eksponaty" w pudełkach na kolejne godziny tarmoszenia przez innych ciekawskich.....
Inny dramat rozgrywa sie na Krupówkach, gdzie rozliczni leserzy przy pomocy swoich podopiecznych zbierają na wino lub inne głupoty, które w efekcie mają służyć im, bo przecież nie psom, które za kilka groszy rzuconych do kapelusza wykonują "sztuczki". Oczywiście nie omieszkałam przyjrzeć się stanowi zdrowotnemu tych zwierzęcych "kuglarzy", poobserwować czy właściciele nie męczą tych psiaków, czy nie są głodne... Na szczęście kondycyjnie psy były w dobrej formie, były odżywione, były głaskane i delikatnie namawiane do wykonywania poleceń, miały swoje posłania, ale nie zmienia to faktu, że były wsadzone w tłum i hałas bez możliwości schronienia się przed tym całym rozkrzyczanym światem.
Inna tradycja, która wywołuje we mnie wkurzenienie, to bryczki i te na terenie Zakopca (czy innych turystycznych miejscowości) i te wiozące leniwców nad Morskie Oko!!!! Jak widzę upasionego młodego człowieka, który mógłby sam się przejść, tyle że nie chce mu się ruszyć (no może na kolejnego browca i porzadną michę zawlókłby to swoje cielsko - nie czepiam się puszystych) tylko pcha się wraz z całą ekipą do bryczki, którą ciągnie jeden konik umęczony już przez cały dzień, to SZLAG MNIE JASNY TRAFIA!!!
Ja rozumiem, że dziecko ktoś chce przewieźć, że staruszkowie czy schorowani ludzie wsiadają, ale żeby zdrowi i w pełni sił pakowali się do powozów???? LUDZIE, ruch to zdrowie - dajcie sobie na luz!
Ktoś powie, zgłupiała baba - przecież koń musi na siebie zarobić! Rozumiem, ale nie eksploatacja maksymalna. Przejdź się człowieku na Morskie Oko sam, na włsnych nóżkach, pooddychaj, pokontempluj otoczenie, podziwiaj i miej szansę zatrzymać się na chwilę, choćby po to aby na trasie wśród drzew zobaczyć biegnącą sarnę......
Ehh, ludzie i ta ich konsumpcyjna natura....
Życzę tym wszystkim egoistom więcej empatii i miłości, zauważania potrzeb nie tylko tych własnych....
Pamiętajmy, że zwierzęta też czują.

sobota, 6 listopada 2010

I jak tu sie nie wkurzać???!!! Ciąg dalszy dramatu Malej Misi!!!


Kilka tygodni temu pisałam o suni, która trafiła do przytuliska po śmierci swego pana. Była u nas kilka tygodni. Być może byłaby do dzisiaj, a może miałaby już dobry stały dom, ale....

Historia tej suni wzruszyła pewną panią z daleka (ponad 400 km od nas), która bardzo chciała ją zaadoptować. I żeby nie było, że skoro tylko pojawił się ktoś na horyzoncie psiak została zapakowany i wysłany niemalże pocztą, żeby tylko go wypuścić z przytuliska. O NIE!!!
Były wielogodzinne rozmowy, poszukiwania kogoś zaufanego do kontroli domu przed adopcją, poszukiwanie transportu, zbieranie pieniędzy żeby Misia mogła pojechać, itd.

Dzięki zaprzyjaźnionym ludziom z sieci udało się nawiązać kontakt z fajnym człowiekiem, który poświęcił swój czas i odwiedził potencjalny dom w zakresie kontroli warunków oraz poznania pani, która była zainteresowana pomocą dla Misi.
Wszystko wyglądało cudownie, zarówno K., jak i ja byliśmy zadowoleni z kontaktu z panią E., z poziomu warunków jakie oferowała dla nowej podopiecznej oraz z jej świadomości z zakresu potrzeb zwierząt i jej serca dla nich (ma adopcyjnego psiaka i kotkę).
Wszystko układało się jak w bajce, super kobieta, super dom, super warunki, transport nawet już udało się dogadać, nawet pieniądze się uzbierały, bo są ludzie którzy chcą pomóc  w takich sytuacjach. Pani E. nie dokładała się do niczego, nic ze spraw "logistycznych" jej nie dotyczyło, a psiaka chciała jak najszybciej.
I stało się - Misia pojechała do nowego domu. Serce nam rosło z radości i nadziei, że kolejna bidulka dostała szansę i że jej los odmienia się na lepsze.
Pierwsze dni były troszkę trudne, ale psiaki w końcu jakoś się dogadały, komunikacja z kotem jest nadal niemożliwa do osiągnięcia (uprzedzałam o takim wariancie), ale oprócz tego okazało się że pani E........po dwóch tygodniach, jest już zmęczona opieką nad dwoma żywiołowymi psiakami, sprzątaniem po nich, problemami żywieniowymi, wyprowadzaniem na spacery po ogrodzie itd........ Usłyszałam, że się kobieta przeliczyła!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wytłumacz to temu stworzeniu człowieku, że masz go dosyć bo za bardzo pragnie być w centrum zainteresowania, bo walczy o pozycję, bo boi się kolejnej utraty kogoś kogo obdarza zaufaniem, bo.........

Zawsze powtarzam, żeby się 100000000000000000000000000000000000000 razy zastanowić, zanim przez dobre chęci wyrządzi się kolejną krzywdę!
I jak tu nie przeklinać, nie krzyczeć, nie kopać??? Jak tu być spokojną i zrównoważoną osobą, gdy ludzka bezmyślność bierze górę i to u dorosłych osób, mających (tak mi zdaje) poziom świadomości bardziej zaawansowany niż u małolatów???

Ogólnie rzecz ujmując, jesteśmy w punkcie wyjścia. Misia czeka na nowy dom, w którym będzie jedynym oczkiem w głowie swoich opiekunów. Sunia do czasu znalezienia domu pozostanie w Wielkopolsce.
Pomóżcie kochani zabrać ją tam, gdzie zazna spokoju i opieki na zawsze.

czwartek, 4 listopada 2010

Daga - w czym zawiniła???

Patrząc na to małe stworzonko, zastanawia mnie jedno: co takiego zrobiła ta krucha istota, że została porzucona???  Miejsce na ten proceder wybrano niby dobre, bo były to firmowe krzaki, więc ludzi pod dostatkiem - może się ktoś zlituje,ale tuż za pleckami tej kruszynki jest ulica i to dość ruchliwa. Sunia siedziała w kartonie, wyścielanym poduszką (a jakże), niczym królewna na tronie, miała też obróżkę przeciwpchelną ("super właściciele!!!!"), jednak karton nie dał osłony nawet na chwilę, bo deszcz który padał rozmiękczył go w kilka minut. Stało się tak na całe szczęście, bo maleństwo (w chwili znalezienia miała 3 miesiące) próbowało się wydostać ze swojego "luksusowego" lokum. Dzięki temu gramoleniu się na zewnątrz została zauważona. Suczka jest śliczna, bardzo odważna i kochana!!!! Tuli się ta mała pchełka na rękach, oblizuje, by po kilku chwilach gonić radośnie nie wiadomo za czym - energia ją wprost roznosi. Jest bardzo żwawym stworzonkiem o pięknym sarnim spojrzeniu.
Dzięki pomocy zaprzyjaźnionych osób sunia znalazła opiekę w schronisku, co niestety nie jest rozwiązaniem na dalsze lata jej życia. "Zginie" w masie innych współtowarzyszy, straci kontakt z ludźmi i będzie wymagała powtórnej socjalizacji.
Patrząc na nią widzę cudowną istotkę, szkoda jedynie że nie miała do tej pory tyle szczęścia żeby już na początku swej drogi dobrze trafić. Przypomina mi się Czarunlka, o której pisałam w ubiegłym miesiącu i żywię nadzieję, ze Daga także dostanie kolejną szansę na szczęśliwy żywot.
Co do ludzi, którzy postępują podobnie jak wobec tego maleństwa, mam pewne propozycje, ale niestety prawo na to nie pozwala..... nie żebym chciała eliminować, bo eksterminacja nie jest wyjściem, ale gdyby można było takich łobuzów potraktować tak jak oni zwierzaki: przywiązałeś do drzewa - ciebie też przywiążemy,ale jak będziesz już stary i niedołężny, żebyś się za szybko nie zerwał z uwięzi. Posmakuj tego co sam serwujesz, wszak dobry kucharz powinien smakować własnego dzieła. Obyś się zapchał tym "tortem", który pieczesz z nieszczęścia, tych którzy są bezbronni.

środa, 3 listopada 2010

Kola vel Ciri - jednak czasem Nadzieja wraca :-)))

 
Tak sobie myślę, jakie to życie ma kręte ścieżki - dramat przeplata się ze szczęściem, o ile uda nam się na nie trafić i dostrzec je (rzecz jasna). Bywa, że nie doceniamy tego co dobrego nas w życiu spotyka, a gdy to stracimy przychodzi refleksja, że przecież to było właśnie to czego szukaliśmy przez pół życia. Może to zbyt filozoficzne spostrzeżenia w odniesieniu do losów zwierząt (mógłby ktoś rzec), ale one też przeżywają swoje dramaty (porzucenia, bicie, krzyki, zamknięcia w schroniskach, głód, itd.), ale to już Wszyscy wiemy, bywa że one także dostają swoja kolejną szansę i pytanie jest tylko takie, czy ta szansa to faktycznie szczęście, które je spotyka (bo pytać czy ją wykorzystają właściwie nie możemy, wszak są to istoty zależne od nas - ludzi). W tym miejscu przedstawiam Wam Kolę vel Ciri :-))

Co do jej historii, to jak się znalazła na ulicy - nie wiemy. Gdy znalazłam ją w okolicy mojego osiedla (ponoć bywała wcześniej widziana w innym rejonie), była dość chuda, utykała (miała poranione poduszki na łapkach), ale nie wykazywała lęku przed ludźmi - była cudownie do nich nastawiona. Udało mi się namówić właściciela parkingu, na którym trzymałam auto, żeby ja wziął i o dziwo nie miał nic przeciwko temu :-)) Wraz z Panem Zbyszkiem (wielkie dzięki) dawaliśmy jej jeść, opatrywałam jej łapy, zrobiliśmy prowizoryczną budę z palet i grubych kartonów (rozwiązanie tymczasowe na kilka dni) i cieszyliśmy się, że sunia przychodzi i czuje się jak u siebie. Niestety nasza radość nie trwała zbyt długo. Kola powędrowała dalej, gdy tylko łapki jej się zagoiły i została odkarmiona. Wprawdzie pan Zbyszek odszukał ją, ale nie chciała wrócić - pomerdała ogonem i poszła dalej. 
Pewnie gdyby była docelowa buda i kojec, to szanse na przywiązanie się jej do nowego miejsca byłyby większe, ale z perspektywy czasu (pomimo jej dalszych dramatycznych losów) wyszło jej to na dobre.
Po kilku tygodnich okazało się, że sunia zamieszkała w tunelu dworcowym - akurat był tam remont i pracownicy oraz ludzie przechodzący tamtędy do pracy dokarmiali ją codziennie. Kola w tamtym właśnie miejscu urodziła małe. Miała 6 szczeniąt - przeżyły 2. Koleżanka zabrała ją z maluchami do siebie do czasu zorganizowania dla niej miejsca w przytulisku, w którym spędziła prawie 2 lata, czekając na swoją kolejną szansę. Kolcia została wysterylizowana, wyleczona, zaszczepiona, od niedawana była wyprowadzana na wybieg i na spacery na smyczy.
Szczerze mówiąc trochę straciliśmy nadzieję na poprawę losu dla niej i tu nagle niespodzianka!!! Pojawiła się na horyzoncie Zuzanna i Paweł!!!
Wielkie dzięki za to co jej ofiarowaliście!
Ciri (bo tak brzmi jej nowe imię) ma się świetnie i jest oczkiem w głowie swoich nowych opiekunów, oni dla niej pewnie też są całym światem :-)))
Na dowód przedstawiam fotkę z nowego, cudownego domu.
Kochani - raz jeszcze ogromne dzięki za to, że udaje się dzięki takim ludziom jak Wy odmieniać los zwierzaków, które inni skrzywdzili. Oby było Was więcej :-)))

 

czwartek, 21 października 2010

Morunia - ta, która nadal czeka....

Mam teraz przerwę w pracy i tak siedząc w ciepłym pomieszczeniu, nasłuchuję jak za oknem hula wiatrzysko. Jest lodowate - doświadczyłam jego "dotyku" rano podczas spaceru z moim osobistym czworonogiem. Niestety to dopiero przedsmak tego co nas niebawem czeka, jak chodzi o pogodę i smutny los bezdomnych zwierzaków. Znowu będę prosić ludzi o dokarmianie zwierząt, o (w miarę możliwości) nie przegannianie ich z ciepłych zaułków, spod balkonów, czy miejsc w których schronią się przed zimnem.
W taką pogodę przypominają mi się kolejne historie niektórych z naszych podopiecznych.
Morunia trafiła do nas w styczniu/lutym tego roku. Przyniosła ją moja przyjaciółka i członkini naszego TOnZ. Sunia była przemarznięta, zagłodzona - pomimo zaawansowanej ciąży miała zapadnięte boczki i brzuszek. Jej stan wskazywał nie tylko na niedozywienie, ale i poważne wyniszczenie organizmu.
Aga, wielkie dzięki za to, że podjęłaś decyzję o ratowaniu tej biedulki!
Udało się uratować to stworzonko, a po kilku miesiącach także wysterylizować.
Morunia jest OGROMNYM (jej postura nie ma tu nic do tego) pieszczochem :-)) Gdy tylko widzi kokolwiek z opiekunów lub wolontariuszy oprócz swoistego tańca na dwóch łapkach, wywraca się na plecki i nadstawia brzuszek do głaskania. Gdyby tylko mogła wskoczyłaby na ręce i już nigdy z nich nie zeszła, no chyba że do jedzenia :-)
Jest cudownym przyjacielem, który odda swoje maleńkie, ale bardzo gorące serduszko za miłość i dobrą opiekę.
Marzę o tym, żeby znalazła wspaniałych ludzi, którszy docenią jej oddanie i którzy pozowlą jej zakosztować lepszego życia, bo biedę, głód, chłód i bycie na granicy śmierci już zna!
Proszę w jej imieniu - pomóżcie znaleźć dla niej dobry dom na stałe.

wtorek, 19 października 2010

I jeden z tych, któremu się już nigdy nie uda ... Biały .....

W styczniu 2011 roku minęłoby dwa lata od odłowienia Białego z ulicy - nie ukrywam, że z mojej interwencji. Był w sforze, która wręcz rozrywała sunię w trakcie cieczki (Aza nadal jest u nas). Pies był głodny i bardzo agresywny - chciał być samcem alfa i każdemu to udowadniał. Gdy do nas trafił początkowo czułam lęk, ale kiedy patrzyłam na jego smutne oczy, na to jak nie chciał jeść, jak wył i głównie tylko leżał, moje serce rozrywał krzyk rozpaczy. Kiedy minął szok, Biały okazał się wspaniałym, kochanym olbrzymem, który uwielbiał się przytulać. Gdy stawał na tylnych łapach (nadmieniam, że wzrost mam raczej krasnoludkowy) sięgał mi sporo ponad głowę, szukał twarzy żeby polizać policzek - był wspaniały i .... nie mogę tego przeżyć, że nie poczuje już nigdy czułości, dobroci, zainteresowania człowieka jego jestestwem, nie będzie miał domu, że nie opuści tych krat w drodze do lepszego jutra.....
Biały odszedł w ubiegłym tygodniu - jego serce nie wytrzymało. Nic nie zapowiadało tej tragedii, nie było widocznych objawów złego samopoczucia. Poprzedniego dnia miał jak zwykle apetyt, nie był osowiały, a rano ........... leżał już martwy w kojcu....
Ta śmierć to moja porażka! Tak właśnie odbieram to co się stało. Biały miał 9 lat i obietnicę lepszego życia, tyle że przez prawie dwa lata nie znalazł się nikt, kto by tę obietnicę spełnił....
Ile jest takich jak on, żyjących w przytuliskach/schroniskach czy na ulicy???? Są ich tysiące i niestety większość z nich nie posmakuje nic więcej oprócz ludzkiej obojętności....
Nie radzę sobie z tym, choć przyszło mi niejedno i nie dwa zwierzaki chować, było ich sporo przez te kilka lat. Konały z różnych powodów,choć najczęściej w wyniku zderzenia z samochodem, czy parwowirozy wygrywającej ze słabym organizmem szczenięcia. Zawsze rozpacz, zawsze ból i na pierwszym planie cierpienie tych stworzeń.
Kolejne tysiące psiaków, to te w zaawansowanym wieku, które skazane są na dożywocie w takich miejscach jak "schrony" czy ulica. One też szanse na adopcje mają znikome...
Czy naprawdę nie ma ludzi, którzy mogliby dać kawałek siebie i pozwolić im choć na starość posmakować tego co człowiek ma najlepszego - miłości.....

czwartek, 14 października 2010

Wolontariat - mój świat :-)))

Za każdym razem kiedy patrzę na naszych podopiecznych, moje serce rozpiera radość, że mogę choć trochę pomóc, spróbować zmienić ich los na lepsze, dać z siebie coś dla innych. Nie żyję bez sensu, mam cel - nie żyję sama dla siebie. Czasem słyszałam, że może lepiej byłoby gdybym pomagała ludziom, a nie zwierzętom... Na szczęście jest tak, że jestem człowiekiem posiadającym wolną wolę i mam prawo oraz możliwość wyboru. Pomagam zwierzętom bo tego chcę, bo je kocham, bo są zdane na naszą łaskę i niełaskę, na naszą miłość lub nienawiść, bo czują, bo potrafią się cieszyć, bo bywa (zbyt często), że cierpią, bo ..... SĄ!!! Ludzie są ważni i  jesli mogę im pomóc, także to robię, ale ogromnym uczuciem darzę naszych przyjaciół mniejszych i skoro one nie potrafią mówić, chcę być ich głosem, jeśli jest to możliwe.
Moja praca.... zastanawiam się czy to dobre słowo, ale to jest praca i to na kolejny etat..., na rzecz zwierząt, to nie tylko wizyty w przytulisku, choć te cieszą chyba najbardziej (spójrzcie na ten pyszczek na zdjęciu - to Roksi, która nadal czeka na dobry dom, która znaleziona została w lesie przywiązana do drzewa), to także.....
robienie zdjęć (choć tu pomagają mi czasem koleżanki - wielkie dzięki za to Aniu i Agnieszko), zamieszczanie ich w sieci, opisywanie każdego psiaka, koordynacja prac związanych z budową strony internetowej, kontakty z urzędami,  z kierownictwem i pracownikami MZUK, lekarzem weterynarii, masą ludzi poznanych w sieci (pewnie ich nawet nigdy nie spotkam), a z którymi przez przypadek na siebie trafiliśmy i pomagamy sobie prawie każdego dnia .... Tak, to wszystko jest pracą, ale taką która cieszy, taką która daje satysfakcję, wiarę w powodzenie tego czego się podjemuję (choć zwątpienia się pojawiają, wszak na swej drodze spotykam także ludzi o zamkniętych sercach i umysłach, a nie tylko same zwierzęta i ich miłośników).
Kocham to co robię, choć żałuję czasem że nie mogę zrobić jeszcze więcej, że doba ma tylko 24h i na dodatek trzeba jeszcze spać i jeść.
Czasem nie chce się człowiekowi kompletnie NIC, ale jeśli posmakuje się radości jaką obdarzają te śliczne mordki, które w większości przypadków doświadczyły okrucieństwa, siły wracają, wraca też uśmiech i chęci do dalszej walki ..... bo to jest walka, czasem do pierwszej krwi.

środa, 13 października 2010

Jedna z tych, którym się udało - Czarnulka :-)))

To małe cudne stworzenie trafiło do przytuliska na przełomie roku 2007/2008 w samym środku mroźnej zimy. Była wytsraszona, przemarznięta, chudziutka i ogólnie wyglądała jak sto nieszczęść. Miała wówczas około trzech miesięcy, czyli dopiero co zaczęła swój żywot, a już posmakowała ludzkiej bezduszności.
Nie wiem czy to instynkt samozachowawczy, czy jej przyjazna natura sprawiły, że stała sie moją pupilką, choć każdy z psiaków w przytulisku był i jest mi bliski.
Gdy wchodziałm do kojca, w którym mieszkała z innymi suczkami, odbywało się szalestwo - trudno było posprzątać i nakłonić do jedzenia - najważniejsza była zabawa, tulenie i "rozmowy" :-))) Gdy wchodziłam do kojców na wprost, Czarnulka siadała przy siatce i płakała za mną. Serce pękało, gdy człowiek tak patrzył na to maleństwo, z którym nie bardzo było wiadomo co się dalej stanie - do kogo trafi i czy w ogóle dostanie szansę na nowe życie...
Była u nas kilka miesięcy - zdążyła nam zaufać, chyba troszkę pokochać i jakoś na swój sposób zaakceptować otoczenie w którym przyszło jej żyć. Jej malekie ciałko zaczęło się nieco zmieniać - rosła, choć byliśmy przekonani że będzie malutkim pędraczkiem :-)))
 
W trakcie pobytu u nas, zamieszczałam ogłoszenia w sieci i nawet dostałam przez ten czas kilka telefonów w sprawie adopcji, z których oprócz nadziei w moim sercu nic nie wychodziło, ale tak to już jest - teraz to wiem...
Jednak przyszedł taki dzień, który rozbudził moją wiarę w szczęście, na które dmuchałam i chuchałam, żeby tylko nie zapeszyć. Telefon z Warszawy (kolejny), ale jakże cudowny - pewna rodzina, a raczej jej najmłodsza damska część - zakochała się w Czarnulce :-))) Pozostawał jednak mały problem - Paulinka ma uczulenie na sierść .... na szczęście nie na każdego psa :-)))
Oczywiście przeprowadziłyśmy kilka rozmów z mamą Paulinki, które dawały mi już coś na kształt pewności, że nasze maleństwo będzie miało nowy dom, ale to jest tak, że dopóki rodzina się nie pojawi, nie weźmie psiaka i po kilku tygodniach go nie odda - 100% zaufania nie mam.
Jednak 21.06.2008 roku przyjechali w komplecie - cała trójka :-) czyli Paula z Rodzicami.
Gdy próbowałam wyprowadzić Czarnulę  z kojca - psina zgłupiała - świat na zewnatrz był zbyt duży, zbyt pachnący i nieznany!!! Zapierała sie jak mogła o drzwi boksu, ale przecież mam ramiona, które znała i w które dała sie objąć i  przytulić ..... i strach minął :-) Moja śliczna psinka pojechała do nowego domku :-))) Trafiła do wspaniałych ludzi!!! Piszę to całkiem odpowiedzialnie, bo nie tylko dostawałam zdjęcia, nie tylko utrzymuję kontakt do dzisiaj, ale i byłam w odwiedzinach :-)))
Czarna jest cudownym psiakiem, choć nieco rozkapryszonym pod względem jedzeniowym i bardzo, ale to bardzo związanym ze swoją nowa rodziną - nawet nie chce jeść, gdy nie ma ich blisko niej.
Paulinko, Martusiu i Darku - dziekuję Wam z całego serca, za nowe życie dla Czarnulki :-))) Jesteście wspaniali!!!
 
 

wtorek, 12 października 2010

Melka - słodycz niechciana....


Tak się zastanawiam nad tym całym światem, nad motywami które determinują ludzkie zachowania wobec siebie wzajemnie oraz naszych braci mniejszych i pomimo świadomości tego co wpływa na naszą wrażliwość i naszą psychikę, nie pojmuję okrucieństwa jakie sami szerzymy.
4 października obchodzony był Dzień Zwierząt..... Bardzo mnie cieszy, że jest kolejna okazja do mówienia o potrzebach zwierząt, o ich prawach i obowiązkach ludzi wobec nich. Szkoda tylko, że to jest jak z Dniem Kobiet czy życzeniami przy wigilijnym stole - raz do roku, to każdy potrafi się wysilić na dobre słowo czy gest - nie generalizuję całej ludzkiej populacji, bo wyjątki na szczęście są,a każdy dzień dla tych ludzi, to walka o lepszy los dla zależnych od nas istot.
Szkoda, że wielu ludzi zapomina o opiece oraz należytym traktowaniu zwierząt na co dzień.
Tysiące psów i kotów ginie każdego dnia z wycieńczenia, pod kołami samochodów, zagryzionych przez psy posiadające właścicieli (stanowią materiał ćwiczebny), zakatowanych przez swoich "ukochanych panów"!!! Kiedyś płakałam po każdej wizycie w przytulisku, nad losem każdego napotkanego bezdomnego zwierzaka, ale to nic nie dawało - od moich łez ich los nie był lepszy.Teraz duszę w sobie tą żałość, choć czasem pękam, bo czuję że inaczej nie dam rady. Teraz moje oczy zalewają nie tylko łzy smutku i rozpaczy, ale także wściekłość, bezsilność i ogólnie rozumiane wkurzenie (że nie użyję inwektyw).
Wiem, że nie da się zmusić nikogo do miłości, do chęci posiadania zwierzęcia, ale skoro już go masz to DBAJ O TO CUDO człowieku, jeśli nie chcesz mieć i nie lubisz zwierząt, to NIE PRZESZKADZAJ IM ŻYĆ!!! Czy to tak wiele???
Niech mi ktoś powie co takie małe cudo jak prezentowana na zdjęciu Melka  zawiniło, że zostało porzucone??? Jak znam życie - ONA nie zawiniła nic, jak znam ludzi - znudziła się, bo trzeba było wychodzić z nią kilka razy dziennie, bo może zasiusiała piękny dywan, bo może zjadła kapcie, bo ...... i tu niech każdy wymyśli sobie dowolny powód,a  ja gwarantuję, że co byście nie wykombinowali jest możliwą przyczyną znalezienia sie tej słodkiej przylepki na bruku!!!
Kolejny raz dzisiaj wołam o pomoc dla następnej, z długiej listy niechcianych zwierzaków......

Kolejny psi dramat - Mała Misia...

Historia Małej Misi jest smutna, jak każdego zwierzaka, który trafia pod opiekę schroniska czy przytuliska.
Jeszcze tydzień temu mieszkała ze swoim ukochanym panem w domu. Miała swoje łóżeczko, swoją miskę, miłość właściciela, opiekę i poczucie bezpieczeństwa. Niestety jej świat runął, pozostały zgliszcza i pył! Jej ukochany pan - umarł!
Pieska nikt z rodziny nie chciał - najłatwiej było się go pozbyć, bo właściciel nie żyje więc nie będzie wiedział, że suczka cierpi nie tylko z powodu jego utraty, ale także z powodu wyrwania jej z jej cudownego świata, w którym do tego czasu beztrosko sobie żyła.
Misia bardzo płacze w przytulisku, szuka kontaktu z człowiekiem, wtula się pyszczkiem pod pachę gdy się tylko obok niej kucnie, tak jakby chciała się schować przed całym okrucieństwem świata, tak jakby wierzyła, że gdy wyjmie pyszczek okaże się, że to wszystko to tylko zły sen.
Wołam o pomoc dla tej psinki, wołam o dobry kochający dom.
Misia jest bardzo  łagodna i przyjaźnie nastawiona. Mieszkała w bloku, więc kwestia adaptacji jej do życia w mieszkaniu nie jest konieczna. Obowiązkowa byłaby natomiast opieka i przez dłuższy pilnowanie na spacerach, żeby nie pobiegła do swojego starego domu.

Los bywa okrutny i nieprzewidywalny. W jednej chwili życie zmienia się nie do poznania, a nowa sytuacja staje się dramatem! Nic na to nie poradzę, ale spróbuję (choćby za pomocą wpisów w sieci) mówić o takich sprawach jak najwięcej - może dzięki temu uda się pomóc takim biedactwom jak Mała Misia, jak Rysia (która przecież też staraciła pana, choć okoliczności były inne, ale nie mniej dramatyczne), Krawacik i wszystkie porzucone, niechciane i zapomniane istoty.
Mam nadzieję, że mi pomożecie, podsyłając te historie swoim znajomym, a oni kolejnym dobrym ludziom. Może kogoś z nich urzekną te słodkie pyszczki i pełne bólu i nadziei spojrzenia. Może ktoś zechce podarować im miejsce w swoim sercu i ... domu.

środa, 6 października 2010

Rysia - kolejna porzucona, bez prawa do miłości?


Był ciepły, słoneczny lipcowy dzień 2009 roku. Nie pamiętam z jakiego powodu miałam dzień urlopu, ale chyba na szczęście się tak złożyło, że nie byłam w pracy.
Będąc gdzieś na mieście, dostałam telefon od mamy, że znalazła ślcznego, przyjaznego psa pod blokiem i żebym go odłowiła z ulicy, bo szanse na zakończenie żywota pod kołami samochodu ma prawie 100%-owe - chodzi za wszystkimi i bez pardonu przechodzi przez ruchliwą ulicę.
Jak sie później okazało, koleżanka widziała z okna jak wieczorem (dnia poprzedniego) podjechał samochód, otworzyły się drzwi,a kiedy pies wybiegł na skraj lasu (zadowolony, że pobiega), ukochany "opiekun" ODJECHAŁ Z PISKIEM OPON!!! To działo się tak szybko i w takiej odległości, że nie było szans na spisanie numeru rejestracyjnego.... znam to, bo sama goniłam auto po porzuceniu psa, ale niestety nigdy nie jest się gotowym na taka sytuację, a element zaskoczenia działa na niekorzyść zwierzaków... szkoda, że zwykle nie udaje się dorwać takich ludzi, bo chociaż manadat by gnojek jeden z drugim dostał, bo psa w życiu bym nie oddała dziadowi, który pozbywa się pupila ... po co??? żeby psina szpadlem w głowę dostała, albo skonała gdzieś przywiązana do drzewa????
Tamten dzień był dla mnie pewnym przełomem - to było moje pierwsze odłowienie z ulicy - nie ostatnie jak dotąd. Od tamtej pory zebrałam około 10 suk i 5 psów, ale ....
Wracając do Ryśki, bo tak dałam jej na imię(Krzycho woła do niej Ryszardo :-))), to faktycznie podjechałam zaraz po telefonie od mamy pod blok i zobaczyłam jak sąsiadki niosą wodę i jedzenie dla tej przylepy, a ta pierdoła leci do nich pędem przez ulicę między autami. ZGROZA!!!
Co było robić - biegiem do domu po smycz i obrożę mojego psa i podjęcie ryzyka - nie wiadomo jak się psiak zachowa, czy nie wpadnie w panikę, nie będzie gryzł, itd.
Na szczęście Rysia dała zrobić ze sobą wszytsko, nawet wsadzić się do auta :-))
Szczęśliwie się złożyło, że było miejsce w przytulisku - jakby czekało na sunię. W pracy zorganizowałam zbiórkę pieniędzy na sterylizację tej pięknoty. Akcja zakończyła sie sukcsem i we wrześniu Rysia została poddana zabiegowi.
Ryszarda podba się większości ludzi, którzy ją widzieli - jest słodka, kochana, przytula się, obskakuje człowieka - w zasadzie wiesza się na nim :-)), oblizuje i pragnie czułości i uwagi. Swoim wyglądem i prezentowaniem swoich walorów, urzekła pewną rodzinę w październiku 2009 roku. Ludziska twierdzili, że zakochali się Rysi - wcale się temu nie dziwiliśmy, bo jest naprawdę piękna,a nasza radość że będzie wreszcie miała swoją rodzinę była ogromna. Państwo ci prosili o "zarezerwowanie" suni i faktycznie odebrali ją na początku listopada (mieli przygotować dla niej kojec, itd.).
Po kilku dniach pojechałam z Anią na kontrolę warunków i ............. to co zastałyśmy doprowadziło mnie do czarnej rozpaczy!
Pies był przywiązany do płotu na krótkim łańcuchu, stał we własych odchodach, nie miał wody,a kojec który miał być zrobiny nie istniał!!! (na zdjęciu "buda").


Nie było z kim tego dnia rozmawiać, były tylko dzieci i ich babcia.
Następnego dnia rano, po zabraniu Krzyśka pojechaliśmy w komplecie po odbiór Rysi. Rozmowa przebiegła kulturalnie, acz w stanowczym tonie. Ludzie nie mieli żadnych argumentów!!! Rozbawił mnie pan, który stwierdził, że jeśli teraz ją zabieramy to on już żadnego psa od nas nie weźmie!! Idiota kompletny!!! Kto by mu dał kolejne zwierzę?????? Rodzinka jest na czarnej liście!!!
Kolejne miesiące Rysia spędziła w przytulisku, ale w kwietniu'10 pojawiła sie kolejna szansa i została zaadoptowana. Kontrola nie wskazywała na jakiekolwiek kłopoty. Rodzina była zadowolona, pies był radosny, wykąpany, pachący - szczęśliwy! Jednak po 1,5 tygodnia dostałam wiadomość, że postanowiono ją oddać, bo... mąż wyjechał do pracy,a pani nie radzi sobie z psem i dzieckiem! Szok!!! Trzeba było myśleć o takiej ewentualności wcześniej!
Ludzie - myślenie czasem boli, ale warto sięgnąć po Apap i podjąć się wysiłku umysłowego!!!
Kolejny raz doświadczyliśmy, a szczególnie Rysia - bólu ludzkiego kapryśnego charakteru, zmienności i szybkiego nudzenia się tym co nowe i piękne.
Zdaję sobie sprawę, że wielkość psa, jego żywiołowość mogą przytłoczyć i jeśli ktoś chce zamknąć tego psiaka w czterech ścianach i poświęcić mu tylko chwilę uwagi, to nie jest to pies dla niego. Potrzebny jest dom, w którym sunia będzie miała zapewnioną odpowiednią opiekę, sporą ilość ruchu i uwagi. Potrzebna jest MIŁOŚĆ i STAŁY DOBRY DOM, bo kolejne porzucenie zrujnuje psychikę tej przepięknej i nadal ufajacej ludziom - istocie!

czwartek, 30 września 2010

Porzucone, zagubione, bez prawa do miłości??? Krawacik - jeden z wielu...


Zaskakuje mnie, jak niewiele potrzeba, by ukochany zwierzak stał sie ofiarą zmiennej natury człowieka.
Najpierw chołubiony, pieszczony, karmiony, a po jakims czasie...."zabaweczka" ląduje na ulicznym śmietniku.
Powód? Któż to może wiedzieć - lista jest baaaardzo długa, a pomysłowość ludzi w wymyślaniu pretekstów jest chyba nieskończona, podobnie jak głupota.
Najgorszy jest okres świąteczny (czas na nowe prezenty), komunie (dziecko chciało zwierzątko), wakacje czy ferie (no bo co z nim zrobić?), ale nie tylko ..... W zasadzie nie ma już reguł, sezonowość widać, ale generalnie każda pora do porzucenia jest dobra.
Zadziwia mnie też ludzka bezmyślność: prowadzanie bez smyczy, otwarte bramy na posesjach, itd.
Do totalnego szoku doprowadza mnie myśl, że ci którzy pozbyli się swoich pupili śpią spokojnie, nie męczy ich sumienie, że może zwierzak tęskni, że w panice szuka pana, że jest gołodny i często bywa, że przeganiany, że marznie lub nie ma wody w upały!!!
Ludzie, do jasnej cholery, gdzie wy macie serce??? Co  z waszym człowieczeństwem??? Po co braliście zwierzaka do domu???
Nie rozumiem i nie pojmę tego do końca swoich dni i nawet się nie staram zagłębić w tego typu myślenie.
Piesek, którego prezentuję, jest rezydentem naszego przytuliska, a jego historia??? Nie jest znana - jak chodzi o czas z okresu jego niebytności u nas.
Krawacik został odłowiony z ulicy w 2009 roku, gdy koczował przy śmietniku na jednym z osiedli, przy bardzo ruchliwej drodze. Kiedy trafił do przytuliska i zamieszkał w kojcu wraz z innym psem, okazywał zaborczość o względy opiekuna rzucając się na konkurenta. W marcu 2010 został zaadoptowany. Miał dobre warunki, był zadowolony i jego opiekun także. Niestety został nam oddany w połowie wakacji, bo za głośno szczekał na działce i przeszkadzał sezonowym lokatorom! Poszukiwany jest dobry, stały dom, miłość i opieka do końca życia tego cudnego psiaka.
Pozdrawiam i żywię nadzieję, że może jednak coś zmieni się na lepsze.

poniedziałek, 27 września 2010

Wspomnień koszmar!


     07.12.2008 roku (niedziela) około godziny 9:25 zauważyłam przy wiadukcie kolejowym psa, który dziwnie się zachowywał oraz tuż obok niego dwa samochody, z których jeden był już na holu.
Zanim dobiegłam do miejsca, w którym znajdował się pies, oba auta odjechały i nie udało mi się zapisać numerów rejestracyjnych.
Gdy znalazałam się wystarczająco blisko zauważyłam, że toczy psina pianę  z pyska i że ma ogromne problemy z utrzymaniem równowagi. To była ofiara wypadku, którą pozostawiono bez pomocy i opieki.
Mając świadomość niedzielnego poranka i braku służb miejskich w pracy, postanowiłam że wyrwę kogoś z ciepłego łóżka, jeśli tylko taki jest sposób na działanie zgodne z procedurami miejskimi (dowiedziałam się o nich w pierwszych minutach mojej interwencji). Przez tą, jedną z dłuższych w moim życiu godzinę  którą przyszło mi spędzić w oczekiwaniu na pomoc, patrzyłam bezsilnie na męczarnie tego stworzenia, przez tą godzinę zobaczyłam ogrom ludzkiej obojętności, przez tą godzinę asekurowałam tego psiaka przed kolejnym znalezieniem się na ulicy pod kołami następnego samochodu.
Ta jedna godzina pokazała mi beznadziejność takich sytuacji i spadające do zera możliwości przeżycia dla ofiary wypadku.
Pomimo ogromnego stresu jaki przeżywałam zrobiłam zdjęcia, aby mieć dowód w rozmowach z władzami miasta na temat wypracowania sposobów udzielania pomocy zwierzętom poszkodowanym w wypadkach komunikacyjnych (ostatecznie kompromisu nie udało się uzyskać).
To był młody psiak, który być może miał szansę na znalezienie domu, ale o tym już się nie przekonamy.
Niestety, pomimo podjętych prób ratowania życia tej psince i przekazania go pod opiekę MZUK - nie przeżył.
            Nikomu nie życzę znalezienia się w takiej sytuacji, a na pewno nie zwierzętom!!!


Zdjęcia tym razem umieszczam na końcu, bo nie każdy powinien je oglądać.