czwartek, 21 października 2010

Morunia - ta, która nadal czeka....

Mam teraz przerwę w pracy i tak siedząc w ciepłym pomieszczeniu, nasłuchuję jak za oknem hula wiatrzysko. Jest lodowate - doświadczyłam jego "dotyku" rano podczas spaceru z moim osobistym czworonogiem. Niestety to dopiero przedsmak tego co nas niebawem czeka, jak chodzi o pogodę i smutny los bezdomnych zwierzaków. Znowu będę prosić ludzi o dokarmianie zwierząt, o (w miarę możliwości) nie przegannianie ich z ciepłych zaułków, spod balkonów, czy miejsc w których schronią się przed zimnem.
W taką pogodę przypominają mi się kolejne historie niektórych z naszych podopiecznych.
Morunia trafiła do nas w styczniu/lutym tego roku. Przyniosła ją moja przyjaciółka i członkini naszego TOnZ. Sunia była przemarznięta, zagłodzona - pomimo zaawansowanej ciąży miała zapadnięte boczki i brzuszek. Jej stan wskazywał nie tylko na niedozywienie, ale i poważne wyniszczenie organizmu.
Aga, wielkie dzięki za to, że podjęłaś decyzję o ratowaniu tej biedulki!
Udało się uratować to stworzonko, a po kilku miesiącach także wysterylizować.
Morunia jest OGROMNYM (jej postura nie ma tu nic do tego) pieszczochem :-)) Gdy tylko widzi kokolwiek z opiekunów lub wolontariuszy oprócz swoistego tańca na dwóch łapkach, wywraca się na plecki i nadstawia brzuszek do głaskania. Gdyby tylko mogła wskoczyłaby na ręce i już nigdy z nich nie zeszła, no chyba że do jedzenia :-)
Jest cudownym przyjacielem, który odda swoje maleńkie, ale bardzo gorące serduszko za miłość i dobrą opiekę.
Marzę o tym, żeby znalazła wspaniałych ludzi, którszy docenią jej oddanie i którzy pozowlą jej zakosztować lepszego życia, bo biedę, głód, chłód i bycie na granicy śmierci już zna!
Proszę w jej imieniu - pomóżcie znaleźć dla niej dobry dom na stałe.

wtorek, 19 października 2010

I jeden z tych, któremu się już nigdy nie uda ... Biały .....

W styczniu 2011 roku minęłoby dwa lata od odłowienia Białego z ulicy - nie ukrywam, że z mojej interwencji. Był w sforze, która wręcz rozrywała sunię w trakcie cieczki (Aza nadal jest u nas). Pies był głodny i bardzo agresywny - chciał być samcem alfa i każdemu to udowadniał. Gdy do nas trafił początkowo czułam lęk, ale kiedy patrzyłam na jego smutne oczy, na to jak nie chciał jeść, jak wył i głównie tylko leżał, moje serce rozrywał krzyk rozpaczy. Kiedy minął szok, Biały okazał się wspaniałym, kochanym olbrzymem, który uwielbiał się przytulać. Gdy stawał na tylnych łapach (nadmieniam, że wzrost mam raczej krasnoludkowy) sięgał mi sporo ponad głowę, szukał twarzy żeby polizać policzek - był wspaniały i .... nie mogę tego przeżyć, że nie poczuje już nigdy czułości, dobroci, zainteresowania człowieka jego jestestwem, nie będzie miał domu, że nie opuści tych krat w drodze do lepszego jutra.....
Biały odszedł w ubiegłym tygodniu - jego serce nie wytrzymało. Nic nie zapowiadało tej tragedii, nie było widocznych objawów złego samopoczucia. Poprzedniego dnia miał jak zwykle apetyt, nie był osowiały, a rano ........... leżał już martwy w kojcu....
Ta śmierć to moja porażka! Tak właśnie odbieram to co się stało. Biały miał 9 lat i obietnicę lepszego życia, tyle że przez prawie dwa lata nie znalazł się nikt, kto by tę obietnicę spełnił....
Ile jest takich jak on, żyjących w przytuliskach/schroniskach czy na ulicy???? Są ich tysiące i niestety większość z nich nie posmakuje nic więcej oprócz ludzkiej obojętności....
Nie radzę sobie z tym, choć przyszło mi niejedno i nie dwa zwierzaki chować, było ich sporo przez te kilka lat. Konały z różnych powodów,choć najczęściej w wyniku zderzenia z samochodem, czy parwowirozy wygrywającej ze słabym organizmem szczenięcia. Zawsze rozpacz, zawsze ból i na pierwszym planie cierpienie tych stworzeń.
Kolejne tysiące psiaków, to te w zaawansowanym wieku, które skazane są na dożywocie w takich miejscach jak "schrony" czy ulica. One też szanse na adopcje mają znikome...
Czy naprawdę nie ma ludzi, którzy mogliby dać kawałek siebie i pozwolić im choć na starość posmakować tego co człowiek ma najlepszego - miłości.....

czwartek, 14 października 2010

Wolontariat - mój świat :-)))

Za każdym razem kiedy patrzę na naszych podopiecznych, moje serce rozpiera radość, że mogę choć trochę pomóc, spróbować zmienić ich los na lepsze, dać z siebie coś dla innych. Nie żyję bez sensu, mam cel - nie żyję sama dla siebie. Czasem słyszałam, że może lepiej byłoby gdybym pomagała ludziom, a nie zwierzętom... Na szczęście jest tak, że jestem człowiekiem posiadającym wolną wolę i mam prawo oraz możliwość wyboru. Pomagam zwierzętom bo tego chcę, bo je kocham, bo są zdane na naszą łaskę i niełaskę, na naszą miłość lub nienawiść, bo czują, bo potrafią się cieszyć, bo bywa (zbyt często), że cierpią, bo ..... SĄ!!! Ludzie są ważni i  jesli mogę im pomóc, także to robię, ale ogromnym uczuciem darzę naszych przyjaciół mniejszych i skoro one nie potrafią mówić, chcę być ich głosem, jeśli jest to możliwe.
Moja praca.... zastanawiam się czy to dobre słowo, ale to jest praca i to na kolejny etat..., na rzecz zwierząt, to nie tylko wizyty w przytulisku, choć te cieszą chyba najbardziej (spójrzcie na ten pyszczek na zdjęciu - to Roksi, która nadal czeka na dobry dom, która znaleziona została w lesie przywiązana do drzewa), to także.....
robienie zdjęć (choć tu pomagają mi czasem koleżanki - wielkie dzięki za to Aniu i Agnieszko), zamieszczanie ich w sieci, opisywanie każdego psiaka, koordynacja prac związanych z budową strony internetowej, kontakty z urzędami,  z kierownictwem i pracownikami MZUK, lekarzem weterynarii, masą ludzi poznanych w sieci (pewnie ich nawet nigdy nie spotkam), a z którymi przez przypadek na siebie trafiliśmy i pomagamy sobie prawie każdego dnia .... Tak, to wszystko jest pracą, ale taką która cieszy, taką która daje satysfakcję, wiarę w powodzenie tego czego się podjemuję (choć zwątpienia się pojawiają, wszak na swej drodze spotykam także ludzi o zamkniętych sercach i umysłach, a nie tylko same zwierzęta i ich miłośników).
Kocham to co robię, choć żałuję czasem że nie mogę zrobić jeszcze więcej, że doba ma tylko 24h i na dodatek trzeba jeszcze spać i jeść.
Czasem nie chce się człowiekowi kompletnie NIC, ale jeśli posmakuje się radości jaką obdarzają te śliczne mordki, które w większości przypadków doświadczyły okrucieństwa, siły wracają, wraca też uśmiech i chęci do dalszej walki ..... bo to jest walka, czasem do pierwszej krwi.

środa, 13 października 2010

Jedna z tych, którym się udało - Czarnulka :-)))

To małe cudne stworzenie trafiło do przytuliska na przełomie roku 2007/2008 w samym środku mroźnej zimy. Była wytsraszona, przemarznięta, chudziutka i ogólnie wyglądała jak sto nieszczęść. Miała wówczas około trzech miesięcy, czyli dopiero co zaczęła swój żywot, a już posmakowała ludzkiej bezduszności.
Nie wiem czy to instynkt samozachowawczy, czy jej przyjazna natura sprawiły, że stała sie moją pupilką, choć każdy z psiaków w przytulisku był i jest mi bliski.
Gdy wchodziałm do kojca, w którym mieszkała z innymi suczkami, odbywało się szalestwo - trudno było posprzątać i nakłonić do jedzenia - najważniejsza była zabawa, tulenie i "rozmowy" :-))) Gdy wchodziłam do kojców na wprost, Czarnulka siadała przy siatce i płakała za mną. Serce pękało, gdy człowiek tak patrzył na to maleństwo, z którym nie bardzo było wiadomo co się dalej stanie - do kogo trafi i czy w ogóle dostanie szansę na nowe życie...
Była u nas kilka miesięcy - zdążyła nam zaufać, chyba troszkę pokochać i jakoś na swój sposób zaakceptować otoczenie w którym przyszło jej żyć. Jej malekie ciałko zaczęło się nieco zmieniać - rosła, choć byliśmy przekonani że będzie malutkim pędraczkiem :-)))
 
W trakcie pobytu u nas, zamieszczałam ogłoszenia w sieci i nawet dostałam przez ten czas kilka telefonów w sprawie adopcji, z których oprócz nadziei w moim sercu nic nie wychodziło, ale tak to już jest - teraz to wiem...
Jednak przyszedł taki dzień, który rozbudził moją wiarę w szczęście, na które dmuchałam i chuchałam, żeby tylko nie zapeszyć. Telefon z Warszawy (kolejny), ale jakże cudowny - pewna rodzina, a raczej jej najmłodsza damska część - zakochała się w Czarnulce :-))) Pozostawał jednak mały problem - Paulinka ma uczulenie na sierść .... na szczęście nie na każdego psa :-)))
Oczywiście przeprowadziłyśmy kilka rozmów z mamą Paulinki, które dawały mi już coś na kształt pewności, że nasze maleństwo będzie miało nowy dom, ale to jest tak, że dopóki rodzina się nie pojawi, nie weźmie psiaka i po kilku tygodniach go nie odda - 100% zaufania nie mam.
Jednak 21.06.2008 roku przyjechali w komplecie - cała trójka :-) czyli Paula z Rodzicami.
Gdy próbowałam wyprowadzić Czarnulę  z kojca - psina zgłupiała - świat na zewnatrz był zbyt duży, zbyt pachnący i nieznany!!! Zapierała sie jak mogła o drzwi boksu, ale przecież mam ramiona, które znała i w które dała sie objąć i  przytulić ..... i strach minął :-) Moja śliczna psinka pojechała do nowego domku :-))) Trafiła do wspaniałych ludzi!!! Piszę to całkiem odpowiedzialnie, bo nie tylko dostawałam zdjęcia, nie tylko utrzymuję kontakt do dzisiaj, ale i byłam w odwiedzinach :-)))
Czarna jest cudownym psiakiem, choć nieco rozkapryszonym pod względem jedzeniowym i bardzo, ale to bardzo związanym ze swoją nowa rodziną - nawet nie chce jeść, gdy nie ma ich blisko niej.
Paulinko, Martusiu i Darku - dziekuję Wam z całego serca, za nowe życie dla Czarnulki :-))) Jesteście wspaniali!!!
 
 

wtorek, 12 października 2010

Melka - słodycz niechciana....


Tak się zastanawiam nad tym całym światem, nad motywami które determinują ludzkie zachowania wobec siebie wzajemnie oraz naszych braci mniejszych i pomimo świadomości tego co wpływa na naszą wrażliwość i naszą psychikę, nie pojmuję okrucieństwa jakie sami szerzymy.
4 października obchodzony był Dzień Zwierząt..... Bardzo mnie cieszy, że jest kolejna okazja do mówienia o potrzebach zwierząt, o ich prawach i obowiązkach ludzi wobec nich. Szkoda tylko, że to jest jak z Dniem Kobiet czy życzeniami przy wigilijnym stole - raz do roku, to każdy potrafi się wysilić na dobre słowo czy gest - nie generalizuję całej ludzkiej populacji, bo wyjątki na szczęście są,a każdy dzień dla tych ludzi, to walka o lepszy los dla zależnych od nas istot.
Szkoda, że wielu ludzi zapomina o opiece oraz należytym traktowaniu zwierząt na co dzień.
Tysiące psów i kotów ginie każdego dnia z wycieńczenia, pod kołami samochodów, zagryzionych przez psy posiadające właścicieli (stanowią materiał ćwiczebny), zakatowanych przez swoich "ukochanych panów"!!! Kiedyś płakałam po każdej wizycie w przytulisku, nad losem każdego napotkanego bezdomnego zwierzaka, ale to nic nie dawało - od moich łez ich los nie był lepszy.Teraz duszę w sobie tą żałość, choć czasem pękam, bo czuję że inaczej nie dam rady. Teraz moje oczy zalewają nie tylko łzy smutku i rozpaczy, ale także wściekłość, bezsilność i ogólnie rozumiane wkurzenie (że nie użyję inwektyw).
Wiem, że nie da się zmusić nikogo do miłości, do chęci posiadania zwierzęcia, ale skoro już go masz to DBAJ O TO CUDO człowieku, jeśli nie chcesz mieć i nie lubisz zwierząt, to NIE PRZESZKADZAJ IM ŻYĆ!!! Czy to tak wiele???
Niech mi ktoś powie co takie małe cudo jak prezentowana na zdjęciu Melka  zawiniło, że zostało porzucone??? Jak znam życie - ONA nie zawiniła nic, jak znam ludzi - znudziła się, bo trzeba było wychodzić z nią kilka razy dziennie, bo może zasiusiała piękny dywan, bo może zjadła kapcie, bo ...... i tu niech każdy wymyśli sobie dowolny powód,a  ja gwarantuję, że co byście nie wykombinowali jest możliwą przyczyną znalezienia sie tej słodkiej przylepki na bruku!!!
Kolejny raz dzisiaj wołam o pomoc dla następnej, z długiej listy niechcianych zwierzaków......

Kolejny psi dramat - Mała Misia...

Historia Małej Misi jest smutna, jak każdego zwierzaka, który trafia pod opiekę schroniska czy przytuliska.
Jeszcze tydzień temu mieszkała ze swoim ukochanym panem w domu. Miała swoje łóżeczko, swoją miskę, miłość właściciela, opiekę i poczucie bezpieczeństwa. Niestety jej świat runął, pozostały zgliszcza i pył! Jej ukochany pan - umarł!
Pieska nikt z rodziny nie chciał - najłatwiej było się go pozbyć, bo właściciel nie żyje więc nie będzie wiedział, że suczka cierpi nie tylko z powodu jego utraty, ale także z powodu wyrwania jej z jej cudownego świata, w którym do tego czasu beztrosko sobie żyła.
Misia bardzo płacze w przytulisku, szuka kontaktu z człowiekiem, wtula się pyszczkiem pod pachę gdy się tylko obok niej kucnie, tak jakby chciała się schować przed całym okrucieństwem świata, tak jakby wierzyła, że gdy wyjmie pyszczek okaże się, że to wszystko to tylko zły sen.
Wołam o pomoc dla tej psinki, wołam o dobry kochający dom.
Misia jest bardzo  łagodna i przyjaźnie nastawiona. Mieszkała w bloku, więc kwestia adaptacji jej do życia w mieszkaniu nie jest konieczna. Obowiązkowa byłaby natomiast opieka i przez dłuższy pilnowanie na spacerach, żeby nie pobiegła do swojego starego domu.

Los bywa okrutny i nieprzewidywalny. W jednej chwili życie zmienia się nie do poznania, a nowa sytuacja staje się dramatem! Nic na to nie poradzę, ale spróbuję (choćby za pomocą wpisów w sieci) mówić o takich sprawach jak najwięcej - może dzięki temu uda się pomóc takim biedactwom jak Mała Misia, jak Rysia (która przecież też staraciła pana, choć okoliczności były inne, ale nie mniej dramatyczne), Krawacik i wszystkie porzucone, niechciane i zapomniane istoty.
Mam nadzieję, że mi pomożecie, podsyłając te historie swoim znajomym, a oni kolejnym dobrym ludziom. Może kogoś z nich urzekną te słodkie pyszczki i pełne bólu i nadziei spojrzenia. Może ktoś zechce podarować im miejsce w swoim sercu i ... domu.

środa, 6 października 2010

Rysia - kolejna porzucona, bez prawa do miłości?


Był ciepły, słoneczny lipcowy dzień 2009 roku. Nie pamiętam z jakiego powodu miałam dzień urlopu, ale chyba na szczęście się tak złożyło, że nie byłam w pracy.
Będąc gdzieś na mieście, dostałam telefon od mamy, że znalazła ślcznego, przyjaznego psa pod blokiem i żebym go odłowiła z ulicy, bo szanse na zakończenie żywota pod kołami samochodu ma prawie 100%-owe - chodzi za wszystkimi i bez pardonu przechodzi przez ruchliwą ulicę.
Jak sie później okazało, koleżanka widziała z okna jak wieczorem (dnia poprzedniego) podjechał samochód, otworzyły się drzwi,a kiedy pies wybiegł na skraj lasu (zadowolony, że pobiega), ukochany "opiekun" ODJECHAŁ Z PISKIEM OPON!!! To działo się tak szybko i w takiej odległości, że nie było szans na spisanie numeru rejestracyjnego.... znam to, bo sama goniłam auto po porzuceniu psa, ale niestety nigdy nie jest się gotowym na taka sytuację, a element zaskoczenia działa na niekorzyść zwierzaków... szkoda, że zwykle nie udaje się dorwać takich ludzi, bo chociaż manadat by gnojek jeden z drugim dostał, bo psa w życiu bym nie oddała dziadowi, który pozbywa się pupila ... po co??? żeby psina szpadlem w głowę dostała, albo skonała gdzieś przywiązana do drzewa????
Tamten dzień był dla mnie pewnym przełomem - to było moje pierwsze odłowienie z ulicy - nie ostatnie jak dotąd. Od tamtej pory zebrałam około 10 suk i 5 psów, ale ....
Wracając do Ryśki, bo tak dałam jej na imię(Krzycho woła do niej Ryszardo :-))), to faktycznie podjechałam zaraz po telefonie od mamy pod blok i zobaczyłam jak sąsiadki niosą wodę i jedzenie dla tej przylepy, a ta pierdoła leci do nich pędem przez ulicę między autami. ZGROZA!!!
Co było robić - biegiem do domu po smycz i obrożę mojego psa i podjęcie ryzyka - nie wiadomo jak się psiak zachowa, czy nie wpadnie w panikę, nie będzie gryzł, itd.
Na szczęście Rysia dała zrobić ze sobą wszytsko, nawet wsadzić się do auta :-))
Szczęśliwie się złożyło, że było miejsce w przytulisku - jakby czekało na sunię. W pracy zorganizowałam zbiórkę pieniędzy na sterylizację tej pięknoty. Akcja zakończyła sie sukcsem i we wrześniu Rysia została poddana zabiegowi.
Ryszarda podba się większości ludzi, którzy ją widzieli - jest słodka, kochana, przytula się, obskakuje człowieka - w zasadzie wiesza się na nim :-)), oblizuje i pragnie czułości i uwagi. Swoim wyglądem i prezentowaniem swoich walorów, urzekła pewną rodzinę w październiku 2009 roku. Ludziska twierdzili, że zakochali się Rysi - wcale się temu nie dziwiliśmy, bo jest naprawdę piękna,a nasza radość że będzie wreszcie miała swoją rodzinę była ogromna. Państwo ci prosili o "zarezerwowanie" suni i faktycznie odebrali ją na początku listopada (mieli przygotować dla niej kojec, itd.).
Po kilku dniach pojechałam z Anią na kontrolę warunków i ............. to co zastałyśmy doprowadziło mnie do czarnej rozpaczy!
Pies był przywiązany do płotu na krótkim łańcuchu, stał we własych odchodach, nie miał wody,a kojec który miał być zrobiny nie istniał!!! (na zdjęciu "buda").


Nie było z kim tego dnia rozmawiać, były tylko dzieci i ich babcia.
Następnego dnia rano, po zabraniu Krzyśka pojechaliśmy w komplecie po odbiór Rysi. Rozmowa przebiegła kulturalnie, acz w stanowczym tonie. Ludzie nie mieli żadnych argumentów!!! Rozbawił mnie pan, który stwierdził, że jeśli teraz ją zabieramy to on już żadnego psa od nas nie weźmie!! Idiota kompletny!!! Kto by mu dał kolejne zwierzę?????? Rodzinka jest na czarnej liście!!!
Kolejne miesiące Rysia spędziła w przytulisku, ale w kwietniu'10 pojawiła sie kolejna szansa i została zaadoptowana. Kontrola nie wskazywała na jakiekolwiek kłopoty. Rodzina była zadowolona, pies był radosny, wykąpany, pachący - szczęśliwy! Jednak po 1,5 tygodnia dostałam wiadomość, że postanowiono ją oddać, bo... mąż wyjechał do pracy,a pani nie radzi sobie z psem i dzieckiem! Szok!!! Trzeba było myśleć o takiej ewentualności wcześniej!
Ludzie - myślenie czasem boli, ale warto sięgnąć po Apap i podjąć się wysiłku umysłowego!!!
Kolejny raz doświadczyliśmy, a szczególnie Rysia - bólu ludzkiego kapryśnego charakteru, zmienności i szybkiego nudzenia się tym co nowe i piękne.
Zdaję sobie sprawę, że wielkość psa, jego żywiołowość mogą przytłoczyć i jeśli ktoś chce zamknąć tego psiaka w czterech ścianach i poświęcić mu tylko chwilę uwagi, to nie jest to pies dla niego. Potrzebny jest dom, w którym sunia będzie miała zapewnioną odpowiednią opiekę, sporą ilość ruchu i uwagi. Potrzebna jest MIŁOŚĆ i STAŁY DOBRY DOM, bo kolejne porzucenie zrujnuje psychikę tej przepięknej i nadal ufajacej ludziom - istocie!